Obserwatorzy

środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 6

Pewien młodzieniec siedział na gałęzi wielkiego drzewa. Tylko tu nikt go nie dręczył. Tu mógł pomyśleć. Zaskakiwało go podejście ludzi z jego wioski na temat zwiadowców, że niby parają się magią. Przecież oni byli obrońcami ich kraju! Kto wie co by się stało gdyby nie te tajemnicze postacie w pelerynach. Sam chciał zostać zwiadowcą, to było jego marzenie od dzieciństwa. Jego ojciec o tym nie wiedział. Nikt nie wiedział. Po kilku godzinach, gdy zaczęło się już ściemniać zszedł z jabłonki i ruszył w stronę swojego domu. Nie miał tego dnia szczęścia. Po drodze zauważył Mary siedzącą na drzewie i wyraźnie pokazującą mu by nie szedł dalej. Ale było za późno. Otoczyła go chmara piętnastolatków. Próbował przejść, lecz go nie puścili. Spojrzał na swoją jedyną przyjaciółkę, a ta zaglądała się na niego ze smutkiem. Pierwszy odezwał sie Clark:
- O Alphonsik wraca do domću. Mamusia nie będzie zadowolona, że Alphonsik tak puźno wraca - Alphonse zacisnął pięści i zmrużył oczy patrząc na Clarka. Potem odezwał się Tom:
- Ależ mama nie kocha Alphonsika: Bo kto dałby synowi na imię Alphonsik? Naprawdę musiała cię nie kochać.
- Odwalcie się od mojej matki - powiedział
- O! Alphonsik broni swojej mamusi. Mamusia pewnie byłaby szczęśliwa, że ciapowaty synalek jej broni - zadrwił Clark.
- Moja matka nie żyje! - wrzasnął Alphonse - I ty dobrze o tym wiesz Clark.
- Mamusia zostawiła Alphonsika. - powiedział Clark z udawanym smutkiem. Reszta śmiała się szyderczo. Alphonse zacisnął pięści. Usłyszeli wybuch. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę ze strachem. Uciekali. Alphonse z przerażeniem uciekł z Mary do lasu. Do miejsca gdzie się poznali.
~~~~~~
- Jestem ciekawa co wybuchło - powiedziała Mary. Była to śliczna rudowłosa dziewczyna o wyrazistych zielonych oczach. Burza loków - jak mu kiedyś powiedziała -  przeszkadzała niemiłosiernie, gdy były rozpuszczone, dlatego zawsze miała je spięte w wysoki kucyk, w przeciwności do innych dziewcząt z wioski. Nad Mary znęcali się z tego powodu, że była ruda, ładna i że była sierotą. On ją rozumiał i pomagał na ile potrafił. Ale nad nim również się znęcano.
- Ja też - zmarszczył brwi. Czuł się jakby coś go obserwowało. Lub ktoś. Drgnął nerwowo.
- Nie odwracaj się - wyszeptała Mary
- Dlaczego? - Jedną ręką dziewczyna zdjęła metalową bransoletkę. Była ona grubości połowy jej małego palca dłoni. Na środku ledwie widoczna wisiała malutka literka R - pierwsza litera imienia jej matki. Była to jedyna rzecz jaka jej pozostała po rodzicach. Rzuciła ją na trawę za nimi. W stronę obcego ukrytego w krzakach. Alphonse odwrócił się by ją podnieść równocześnie rozglądając się za kimś kogo zobaczyła jego przyjaciółka. Nikogo tam nie było. - Mary tam nikogo nie ma. - powiedział obracając się by na nią spojrzeć. Miała zdziwioną minę. Spojrzała przez jego ramię w stronę gęstwiny, ale najwidoczniej nic nie znalazła.
- Właśnie zauważyłam - burknęła speszona
- Wracamy? - zapytał z lekkim uśmiechem
- Jasne - odparła. Poszli w kierunku wioski. Tam nie było na szczęście paczki Clark'a. Pożegnał się z Mary i poszedł z niepewną miną do domu. Jego tata słysząc trzask drzwi zerwał się z fotela i wkurzony podszedł do niego. Alphonse pobladł na jego widok. Znowu się upił. Ojciec chłopaka zaczął pić gdy on był malutki. Miał zaledwie roczek. Wszystko z powodu śmierci jego matki. Z początku próbował się opanować, ze względu na małego Alphonse'a. Nie chciał zrobić mu krzywdy. Ale gdy ten skończył pięć lat, skończył z tym postanowieniem. 
- Ty psie! - ryknął zataczając się. - ja ci pokarzę zbyt późne wracanie do domu! - chłopakowi oczy rozszerzyły się z przerażenia. Jego ojciec podniósł go za koszulę i rzucił w głąb chaty. Alphonse uderzył mocno w w ścianę. Przed oczami pojawiły mu się mroczki. Upity mężczyzna podszedł do niego i zatrzymał jego nieudolną próbę ucieczki. Uderzył go w brzuch.  Chłopak miał ochotę krzyczeć i wołać o pomoc, ale zbyt bardzo się bał. Bał się reakcji ojca. Kolejny cios, tym razem w głowę. Zaskomlał.Za karę otrzymał cios w żebra. Mężczyzna znów uniósł syna i rzucił nim przez pomieszczenie. Uderzył w kant stolika. Zaczął krwawić. To jednak nie powstrzymało jego ojca który znów zaczął go bić. Cios w twarz, cios w brzuch. W pewnym momencie Alphonse stracił przytomność.
~~~~~~
Powoli zaczął otwierać oczy. Próbował się podnieść, ale poczuł ból a przed oczami pojawiły mu się mroczki. Po jego policzkach popłynęły łzy. Przymknął oczy. Zbolałą rękę podniósł do twarzy i wytarł w suchy rękaw mokry policzek. Przed oczami znów miał swojego ojca cuchnącego alkoholem. Spróbował wstać, ale zrezygnował z tego pomysłu. Opadł na twardą ziemię. Tam gdzie stracił przytomność, tam leżał. Po kilku chwilach zasnął wchodząc w świat koszmarów.  Obudził się gdy jego ojca już nie było w domu. Podniósł się, Tym razem nie poczuł bólu. Podciągnął koszulkę, ale wcześniejsze rany już znikły. Na koszuli zostały tylko plamy krwi. Wstał i przebrał się. Wyjrzał przez okno. Na zewnątrz nie zobaczył nikogo. W szkle odbijała się jego twarz. Bez żadnego zadrapania. Została tylko krew. Jak zawsze. Mary uważała, że to dar. Obojętnie co się stanie, kolejnego dnia na jego ciele nie ma żadnego śladu nawet po pobiciu.  Nie rozumiał tego. Umył się i wyszedł z domu. Na wysokiej jabłoni siedziała Mary. Pobiegł w jej stronę lecz znów było za późno. Banda Clarka otoczyła go. Drwiące uśmiech zastąpiła ślepa furia.
- Zapłacisz za to! - wrzasnął Tom. Alphonse zamrugał oczami. Zapłaci za co? Co im zrobił? Krąg wokół niego się zacieśnił. Jego prześladowcy nie wiadomo skąd wyciągnęli drewniane pałki i zaczeli nimi go uderzać. Po chwili leżeł na ziemi bezskutecznie próbując zatrzymać bolesne ciosy.
- Zostawcie go! - usłyszał znajomy głos. To była Mary. - To ja się wygadałam! - spojrzał na nią ze strachem. Pokręcił głową. Wolał znów być pobity, niż narażać przyjaciółkę. Piętnastolatki zostawiły go i podeszły do Mary. Strach na jej twarzy radował chłopców. Już miał ją uderzyć gdy strzała o szarych lotkach świsnęła w powietrzu i wbiła się w rękaw koszuli Clarka wbijając się w drżeniem w drzewo.
- Dość - usłyszał cichy mroczny głos
~~~~~~
Alphonse uniósł głowę. Niedaleko nich stała postać w szaro-zielonej pelerynie. Na cięciwie miała kolejną strzałę. Banda Clarka skamieniała. Mark, jeden z bandy, poruszył się gniewnie. Zwiadowca zareagował natychmiastowo. Strzała z świstem wbiła się w drzewo unieruchamiając chłopaka.
- Powiedziałem: dość. - rzekł. Mary korzystając z nieuwagi prześladowców wymknęła się i cicho podbiegła do Alphonse'a. Pomogła chłopakowi wstać. Popatrzył na miejsce gdzie stał zwiadowca. Nie było go tam. Banda Clarka uciekła gdzieś. Ale gdzie był zwiadowca? Postać w pelerynie po prostu znikła.
~~~~~~
Od tamtego zdarzenia Banda Clarka już go nie prześladowała. Nie poczuł żadnej różnicy, bo ojciec go bił. Codziennie rozglądał się mając nadzieję, że znów zobaczy zwiadowcę. Ale ten nie pojawiał się. Wracając do domu jednak go zobaczył. Zwiadowca szedł cicho w stronę lasu nie zauważając go.
Alphonse cicho ruszył z nim. W pewnym momencie gdy doszedł już daleko coś szarpnęło jego koszulą. Upadł na ziemię. Popatrzył do góry prosto w zimne piwne oczy.
~~~~~~
Dein patrzył się w chłopaka z ciekawością. Obserwował go jakiś czas i zauważył, że ma zadatki na zwiadowcę. Pozwolił by chłopak go zobaczył i jak przewidywał ciekawość sprawiła, że poszedł za nim. Chłopak był dobry. Już bez zwiadowczej peleryny potrafił się zamaskować. Ale, niestety, było go widać.
- Hmmm - rozmyślił się - co by tu z tobą zrobić? Pierwszy raz ktoś za mną poszedł. Zachowywałeś się jak szpieg. A może... Jesteś szpiegiem? - Chłopak pobladł
- N-nie panie! - kręcił głową. Szkoda zrobiło mu się tego chłopca. Przecież on żartował. No ale jego mentor też zrobił z niego debila gdy chciał by został jego uczniem. Tak, sposób rekrutowania nowych ludzi w szeregi uczniów zwiadowców czasami był okrutny. Jego mistrz, Egon, urzędujący w lennie Seacliff, zostawił nóż do rzucania pod drzewem obok jego domu, a gdy Dein podniósł go z zamiarem zwrócenia zwiadowcy. Ten "oskarżył" go o "kradzież" i za "karę" wziął go za swojego ucznia. Nie wspominając o tym, że była zima a Egon, stary wyga, wrzucił go do rzeki.
- Jak nazywasz się chłopcze? - zapytał przechylając głowę z zaciekawieniem
- A-alphonse panie. - Dein zrozumiał w tamtej chwili dlaczego go prześladowali. Biedny chłopak.
- Jutro wstawisz się w mojej chacie o szóstej - rzekł do niego. Alphonse zmarszczył brwi.
- A po co? - powiedział do siebie. Ale Dein i tak mu odpowiedział:
- Jak to po co? Jutro zaczynasz zwiadowcze szkolenie!
~~~~~~
Alphonse od wczesnego rana harował jak wół. Miał być zwiadowcą, a nie sprzątaczką! Ale Dein powiedział mu, że zwiadowca i to musi umieć. Dein był niewysokim młodym mężczyzną o jasnych blond włosach i piwnych oczach. Był szczupły, czego nie było widać pod peleryną zwiadowcy. Dein stacjonował w lennie Hogarth. I tylko tyle wiedział o tym tajemniczym zwiadowcy. Chata Deina była przytulna, co go zaskoczyło. I miał w niej swój pokój. Pod koniec dnia dostał broń. Dein wytłumaczył mu co jest do czego i śmiał się gdy cięciwa uderzyła jego przedramię. Wtedy zwiadowca wytłumaczył mu po co ma ochraniacz na ramieniu i rękawice na dłoniach. Zawstydzony Alphonse z schyloną głową słuchał tego wszystkiego karcąc się w myślach, że w tych wszystkich zadanych dzisiaj pytaniach nie podpytał po co ma te ochraniacze czy rękawice. W kolejnych dniach uczył się strzelać z łuku i rzucać nożami. Gdy otrzymał zwiadowczą pelerynę uczył się wtapiać w otoczenie. Alphonse uznał te kilka dni za najlepszy dotychczas okres w jego życiu.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem dumna z tego rozdziału, bo:
a) jest dłuższy od poprzednich. (Chyba)
b) (chyba) pokazuje, że Alphonse nie jest takim nieudacznikiem.
c) go w końcu dodałam
Miał on być specialem, nie wiem pod tytułem: #1 Alphonse. Ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Zrobiłam za to rozdział 6. A cieszę się z tego niezmiernie. Piszcie mi o błędach jak chcecie i... to chyba tyle. A! Bo bym zapomniała. Nareszcie wiem ile lat ma Gilan! A raczej o ile starszy jest od Willa. O 12 lat. Ta informacja jest sprawdzona i bardzo mnie zaskoczyła. A znalazłam ją w Zwiadowcy: Wczesne lata Tom 2. Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału.
Liberati

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz